Jak większość facetów nie lubię nowości, rzadko kiedy daję się namówić na zmianę czegoś, co mi przypasowało. Nie lubię na siłę być oryginalny. Także w kwestii kosmetyków. Czasem jednak zdarzają się sytuacje, że nie mam wyjścia i jestem zmuszony dokonać jakiejś rewolucji w moich przyzwyczajeniach. Tak właśnie było ostatnio, gdy chcąc zamówić moją ukochaną wodę kolońską , dowiedziałem się, że nie ma i nie będzie jej już w sprzedaży. Producent zmienił zdanie.
Woda kolońska Bluebeards Revenge to był mój stały element wyposażenia łazienkowego. Odkąd po raz pierwszy użyłem tego kosmetyku, wiedziałem, że stanie się moim ulubionym. Z przyzwyczajenia już raz na kilka miesięcy robiłem zakup nowego flakonika, by mi go nie zabrakło. Aż tu nagle – zaskoczenie. Mój sklep internetowy informuje mnie, że producent wody wycofał ją ze sprzedaży, zastępując nowym kosmetykiem – wodą toaletową.
Może nie wszyscy odczuliby zmianę, ale dla mnie to istotna różnica. Woda kolońska ma bowiem w sobie duszę przeszłości i jest świetnym dopełnieniem klasycznego golenia się żyletką czy brzytwą. Wody kolońskiej nie używa każdy, wody toaletowej praktycznie tak. Dlatego informację o zamienieniu jej na normalną wodę toaletową przyjąłem sceptycznie. Mimo wszystko, postanowiłem się skusić i przetestować nowy produkt Bluebeards Revenge, licząc na to, że nie zawiedzie mnie tak samo jak reszta kosmetyków tej firmy.
Nie zawiódł mnie. Jak się okazało, Bluebeards Revenge i tym razem stanął na wysokości zadania i wypuścił na rynek naprawdę świetną rzecz. Kosmetyk wyglądem nie różni się od poprzedniego. Może lekko odcieniem niebieskiego. Jest za to podobna butelka z mlecznego niebieskiego szkła z charakterystycznym logo z trupią czaszką – nadal budząca podziw. Sam zapach wiernie oddaje nutę wody kolońskiej – świeżej, lekko miętowej z wyraźną nutą wanilii, drzewa sandałowego, piżma i jaśminu. Nadal mam do czynienia z mocno orzeźwiającym aromatem, intrygującym, lekko egzotycznym choć nowoczesnym. Plusem jest to, że zapach jest intensywniejszy i także bardziej trwały. Woda użyta przed wyjściem do pracy, towarzyszyła mi niemal do powrotu do domu. Muszę również przyznać, że i atomizer, którego nie było w wodzie kolońskiej (miało to swój urok), tu jednak dobrze się spisuje. Wydaje mi się, że dzięki takiemu dozowaniu kosmetyku, jest on bardziej wydajny. Mam zatem więcej za tę samą cenę. Jednym słowem – przekonałem się i pewnie jeszcze długo pozostanę wierny temu zapachowi.
Za wodą kolońską szybko przestałem tęsknić. Jak się zresztą później okazało – lekko zasmuciło to Inkę. Ta bowiem chcąc mi zrobić miły prezent walentynkowy, kilka tygodni temu kupiła jedną z ostatnich wód kolońskich BBR. Nie wiedziała, że ten produkt wkrótce zniknie, a ja tak szybko znajdę sobie godny substytut. Na szczęście – mnie od nadmiaru głowa nie boli. Szczególnie w tym przypadku. Przedwczesny prezent walentynkowy od Inki sprawił, że mam zapas kosmetyku na długi czas. A woda kolońska, która dziś jest już unikatem, z pewnością teraz będzie mnie cieszyć podwójnie…
Bastek