Ja już swoją zgoliłem i na nowo cieszę się gładkim licem. Wielu moich znajomych jednak wciąż utrzymuje swój brodaty image, więc mogę być na bieżąco także z produktami dla brodaczy. Dziś zatem znów wpis specjalnie dla posiadaczy obfitszego zarostu.
Mój przyjaciel Maciek to facet, który jest dumnym posiadaczem brody. W sumie to on zachęcił mnie do zapuszczenia dłuższego zarostu i tylko dzięki temu, że wiedziałem jak może wyglądać zadbana broda – czego Maciek jest świetnym przykładem – uległem prośbie Inki. Bo taka wypielęgnowana broda naprawdę wzbudza szacunek.
Facet ma fioła na punkcie wszelkich kosmetyków i akcesoriów do pielęgnacji zarostu. To dzięki niemu dowiedziałem się, że brodacze mają ogromny wybór kosmetyków, które można dobrać nie tylko do rodzaju zarostu, ale i skóry, którą ten zarost przykrywa. To właśnie od Maćka dowiedziałem się również, że istnieje coś takiego jak zapachowy olejek do brody i ten produkt zaintrygował mnie szczególnie. Tak bardzo, że postanowiłem go tutaj Wam przedstawić.
Mowa będzie o olejkach Beards in Arms. Choć z olejkami do zmiękczania zarostu nie raz miałem do czynienia i uważam, że są świetnym kosmetykiem preshave, tak pachnących jak te BiA – nie znałem. Firma, która je produkuje jest angielską, młodą marką entuzjastów dłuższego zarostu, którzy pielęgnację brody traktują jak ideologię. Do tego stopnia, że postanowili skupić się na głównym aspekcie zarostu – pięknym i zdrowym wyglądzie.
Olejki Beards in Arms prezentują się całkiem fajnie. Małe buteleczki o pojemności 10 ml przykuwają uwagę niebanalnym wyglądem. Tu pasuje wszystko – kolor, designerska etykieta czy stylowe logo. Całość wygląda jak intrygujący specyfik. Gdy wczytamy się w skład, uświadomimy sobie, że wnętrze buteleczki wypełnia 100% natury. Olejki bowiem powstają na bazie naturalnych tłuszczów roślinnych pozyskiwanych z roślin o dobroczynnych właściwościach. Bazą wszystkich olejków jest olejek migdałowy, który ma szerokie zastosowanie w kosmetologii. Jest przede wszystkim bardzo delikatny, więc nadaje się do każdego rodzaju skóry. Oprócz tego ma silne działanie nawilżające, kojące i lecznicze. Olejek migdałowy odżywia skórę i zarost – dostarcza im niezbędnych minerałów i witamin – wzmacnia również warstwę lipidową. Dodatkiem jest jeszcze olejek eteryczny, który odpowiada za ostateczny aromat kosmetyku.
A zapach jest naprawdę świetny. Obłędny – jak mi tu podpowiada Inka. Bez względu na rodzaj olejku do brody – jeden lepszy od drugiego. Zapaleniec Maciek kupił sobie wszystkie 6 zapachów, więc mogłem sprawdzić każdy z nich. Do wyboru mamy zapachy: truskawkowy, tutti-frutti (wieloowocowy), arbuzowy, mango z kokosem i… whisky. To ostatnie to nie jest pomyłka – olejek naprawdę pachnie jak najlepsza whisky. I wcale nie chodzi tu o zapach alkoholu, ale o przyjemnie słodką nutę leżakującego trunku. Bardzo niebanalne.
Olejki Beards in Arms mają zatem kilka funkcji. Nawilżają skórę i zarost, dostarczają im niezbędnych składników odżywczych, utrzymują w najlepszej kondycji, koją podrażnienia na skórze i dają uczucie ulgi, gdy zarost zaczyna swędzieć, a do tego – czynią każdy zarost wypielęgnowanym. Włosy stają się błyszczące i miękkie, a ponadto zyskują intrygujący zapach. Przez te olejki Inka znowu suszy mi głowę, bym zapuścił brodę, bo ona chętnie będzie się do niej przytulać. W sumie to chyba niezła rekomendacja dla brodaczy, którzy mogą przestać się obawiać, że wraz z rosnącą brodą stracą zainteresowanie swych kobiet pocałunkami. Panowie, macie zatem jeden argument więcej, by trwać przy niegoleniu – pachnąca broda!
Bastek