Wakacje. Nieustannie kojarzą mi się z szaleństwem, także z szaleństwem przygotowań. Najbardziej znienawidzona przeze mnie czynność to oczywiście pakowanie. Ponieważ to zazwyczaj ja odpowiadam za stan bagażu mój i Bastka, więc i mi się najczęściej potem obrywa: „Dlaczego spakowałaś mi tylko dwie pary długich spodni?” „ Nie możesz wkładać do jednej torebki swoich i moich skarpetek!” „Tylko mi nie mów, że nie wzięłaś mojej ukochanej wody toaletowej!”
Takich pretensji jest całe mnóstwo, bo Bastek najchętniej to by wziął ze sobą całą łazienkę i garderobę, nie zwracając uwagi na to, jak to wszystko przewieziemy. A ja jak to kobieta, staram się dbać o to, by było ekonomicznie, ale i żeby wszyscy byli zadowoleni. Biorę sobie więc uwagi Bastka do serca, ale i tak wprowadzam swoje poprawki. Tak, jak to zrobiłam ostatnio, pakując nas na wspólną zagraniczną podróż.
Zależało mi na tym, by mieć jak najmniej bagażu, gdyż w planach mieliśmy przemieszczanie się z miejsca na miejsce lokalnymi środkami transportu. Wymarzyliśmy sobie taki mały trip po włoskim wybrzeżu, jak za dawnych studenckich czasów. Nie wyobrażałam sobie więc brania wszystkich możliwych akcesoriów i ubrań i postanowiłam skrócić ich listę do minimum. Ponieważ golenie się jest dla Bastka rytuałem, przywiązuje on ogromną wagę do tego – czym to robi i przy pomocy jakich kosmetyków. Bastek uwielbia kremy do golenia, ale krem to zazwyczaj i konieczność zabrania ze sobą pędzla do golenia – w przypadku Bastka – wyjątkowo ciężkiego, a dopisując do tej listy maszynkę – robi się tych rzeczy do zapakowania zbyt dużo. Znalazłam więc złoty środek – krem do golenia, który nie wymaga użycia pędzla.
Krem do golenia, hiszpańskiej firmy LEA – bo o nim tutaj mowa – wydał mi się strzałem w dziesiątkę. Niedrogi, poręczny, zajmujący niewiele miejsca (opakowanie 100 gr) – idealny na nasz wyjazd. Zaufałam producentowi, który obiecywał, że krem ma właściwości intensywnego zmiękczania zarostu, a dzięki temu, że powstał na bazie gliceryny – ułatwia ślizg ostrza po skórze i przeciwdziała jej przesuszeniu. Kupując krem, mogłam jedynie ocenić jego zapach – swoją drogą bardzo przyjemny morsko-cytrusowy aromat. Odpowiednim testerem musiał być Bastek, któremu nic nie powiedziałam o zakupie, tylko wrzuciłam krem do jego saszetki. Oczywiście, po przylocie na miejsce wszystko się wydało. Jedną z pierwszych usłyszanych pretensji było oczywiście paniczne: „Inka!!! Gdzie wsadziłaś mój pędzel do golenia?”. Gdy się dowiedział, że nie spakowałam – popsuł mu się wakacyjny humor. Postanowiłam jednak odczekać, aż spróbuje sobie poradzić bez pędzla. Gdy z hotelowej łazienki dobiegło mnie: „Ej, fajny ten krem, co mi kupiłaś”, wiedziałam, że wyszło na moje. Bastek uparciuch przekonał się, że golenie się bez użycia pędzla może być równie skuteczne, co z pędzlem. Pod warunkiem posiadania odpowiedniego kosmetyku. Coś mi się zdaje, że moja funkcja rodzinnego pakowacza jest w dalszym ciągu niezagrożona. 🙂
Inka
jak golić się maszynką na żyletki to tylko Muhle i tym samym pędzlem z włosia borsuka! świetna sprawa.